27 Lut Niech no tylko zakwitną jabłonie…
Moje prywatna “terapia” za pomocą roślin nie jest niczym nowym. Od pokoleń przebywanie w towarzystwie kwiatów pomagało regulować równowagę emocjonalną i zmniejszać zmęczenie. Przeczytałam ostatnio o badaniach opublikowanych w czasopiśmie Complementary Therapies in Medicine. Wykazały one, że posiadanie świeżych kwiatów i zieleni w domu, biurze lub w pobliżu łóżka szpitalnego, może być świetnym sposobem na złagodzenie stresu. . Terapeutyczny wpływ roślin na pacjentów chirurgicznych jest tak znaczący, że mają oni tendencję do zgłaszania niższych poziomów bólu. Zgodnie z badaniem przeprowadzonym przez American Society for Horticultural Science w eksperymencie medycznym wykorzystano dane od 90 pacjentów po operacji wyrostka robaczkowego. Niektórzy z nich mieli kilka roślin, inni jedną, pozostali leżeli w salach bez kwiatów. Co pokazał wynik badania? Ci hospitalizowani, którzy mieli więcej zieleni w swoim otoczeniu, byli spokojniejsi, a także odczuwali mniejszy ból pooperacyjny. Częściej wykazywali też pozytywne nastawienie. Dlaczego kwiaty mają dobry wpływ na zdrowie?

Rośliny te sprawiają, że ludzie czują się lepiej i bliżej natury, a wtedy podświadomie ignorują nieprzyjemne odczucia fizyczne. Jest to więc działanie psychosomatyczne. To dlatego pacjenci z kwiatami w pokojach mieli również niższe ciśnienie krwi, wolniejsze tętno, a także niższy poziom bólu. Wniosek nasuwa się więc sam.
Pojęcie, które definiuje podejście skoncentrowane na człowieku j jego kontakt z naturą, to biofilia. Już w latach 80-tych XX w. amerykański biolog Edward Wilson, opierając się na szeregu przeprowadzonych na całym świecie badań, udowadniał, że człowiek jest nierozerwalnie i podświadomie związany z przyrodą (uwarunkowania ewolucyjne). Z tego kontaktu wynikają same korzyści począwszy od dobrego samopoczucia, równowagi psychicznej, a skończywszy na lepszej wydajności w pracy ( a to na pewno przekłada się na konkretne zyski dla firm).

Idąc dalej tym tokiem docieramy do Biophilic design czyli kierunku w architekturze i w budownictwie. W rosnącym tempie urbanizacji pojawia się zagrożenie ograniczenia do minimum naszego “bycia” z naturą więc trend ten daje mnogość rozwiązań tak, aby w przestrzeń, w której żyjemy ( szczególnie ta miejska) włączane były elementy środowiska naturalnego, przyrody. Czując potrzebę otaczania się zielenią, zaczynamy oswajanie miejsc, w których przebywamy i pracujemy, już od postawienia przysłowiowego kwiatka w doniczce na biurku.
#Lockdown spowodował, że częściej przebywamy we wnętrzach, co z kolei prowokuje potrzebę zmian, przemeblowań, dokładania dodatkowych bibelotów. Na szczęście jesteśmy na przednówku wiosny i z dziecięcą radością szukamy jej symptomów za oknem. Nasze parapety, balkony, ogrody wołają już o to, aby zrobiło się kolorowo i energetycznie. Nic tak nie poprawi nastroju w marcu jak „kwietne” zwiastuny tej pory roku: irysy, tulipany, żonkile, narcyzy, hiacynty. Początki wiosny zdecydowanie należą do tych roślin cebulowych. Można je śmiało samemu zasadzić w domu bądź zakupić pamiętając, aby po przekwitnięciu cebulki wsadzić do ogrodu bądź zostawić w chłodnym miejscu do lekkiego wyschnięcia. W kolejnym roku zrobią nam znowu niespodziankę! To, co lubię w tych roślinach najbardziej (oczywiści poza tym, że swoimi kolorami niesamowicie ożywiają krajobraz po zimie), to ich „mobilność” w dekorowaniu domowej i ogrodowej przestrzeni. Stawiam je gdzie tylko chcę, w czym tylko dusza zapragnie: doniczki, kwietniki, kawałki drewna (z wydrążonym otworem), wiklinowe koszyki, a później przestawiam, przesuwam, przenoszę, tworzę kombinacje 3 w1. Razem z nimi szukam słońca. I od razu jest mi lepiej w sposób- jak ja to nazywam- „całościowy”. Tym samym cieszę się Dniem Kobiet przez kilka wiosennych tygodni! A później to już tylko czekam jak zakwitną magnolie, forsycje i oczywiście jabłonie!;)
Tekst powstał dzięki uprzejmości naszej przyjaciółki i wielkiej miłośniczki roślin, kwiatów i biophilic design – Anny Brodowskiej.
No Comments